Bolesna Przygoda nad jeziorem
Gdzieś koło Szczecina, jezioro, pewnie „Głębokie”. Sceneria podobna do poprzedniego przedstawienia z tą różnicą, że tu były przebieralnie, oddzielnie dla Pań, oddzielnie dla Panów. Oznakowane, choć może nie aż tak wyraźnie…
Władek w wodzie. Osobliwe to zjawisko i godne uwagi. Wrzeszczący zespół, głupie kawały, pryskania, kotłowanina i… w tym rozgardiaszu i harmidrze pływający godnie i należycie powoli, jak wielka nadęta żaba, Władek. Oglądający się przy tym wokoło i sprawdzający, czy wrażenie jakie robi, jest dostatecznie wielkie. Było.
Myśmy wówczas robili zupełnie małpie dowcipy. Skakanie za ręce, szeregowo i równolegle, skakanie na bombę, wrzucanie opornych druhen do wody. Tu pierwszeństwo miały zdecydowanie te ładne i te lżejsze. Drewniany pomost, wychodzący parę metrów w jezioro był jak stworzony do takich celów. I z tego właśnie pomostu w chwili, gdy Władek tuż obok godnie brylował… skoczyło na raz kilku Krasnali. Jeden z nich, Bolo, był spory choć niewysoki, taka prosta góra mięśni i szczera słowiańska, choć mało skomplikowana natura. Dobre i życzliwe sto dwadzieścia kilo. Bolo mówił mało i nie nazbyt składnie, ale czasem przeklinał i słynął z tego, że bez powtarzania (!), mógł wysłać soczystą wiązankę trwającą dobrze ponad pięć minut. A to sporo, to naprawdę sporo, nie powstydził by się tego żaden prawdziwy przedwojenny kapral.
Wzięli się więc Krasnale za ręce i wykonali piękny skok zbiorowy, dziś pewnie nazywało by się to skakaniem synchronicznym. Władkowi się to nawet podobało, wszakże jedną z jego pasji życiowych był sport i krzewienie sportu wśród harcerskiej młodzieży. Skoro się spodobało - to Krasnale powtórzyli. I jak to bywa przy powtórce, człowiek chce, aby wypadło jeszcze lepiej i knoci. Tak jakoś się złożyło, że Bolo czy to źle wycelował, czy to go kolega za bardzo pociągnął, czy to Władek podpłynął za blisko… Dość że Bolo, wypadłszy z precyzyjnego synchronizmu wylądował dokładnie na Władku.
Zabulgotało sporo, zakotłowało się, woda zmąciła się zupełnie a towarzystwo na pomoście i na plaży po prostu zamarło. Po pełnej najgorszych przeczuć chwili na szczęście wynurzyli się obaj. Śmiertelnie przerażony Bolo i wściekły do kwadratu Władek z czerwoną po uderzeniu Bolowym kolanem łysiną. Bolo jąkając się przepraszał, Władek wściekły opieprzał, używając równie bogatego jak Bolowy zasobu słów, których oczywiście nikt z nas nie znał, bo nie były to absolutnie wyrażenia cytowane w przyzwoitych słownikach. Po dłuższej chwili Władkowi jak zwykle nieco przeszło, ale przeszła mu też zdecydowanie chęć do dalszej kąpieli. Wyszedł więc ostentacyjnie obrażony z wody i udał się do przebieralni.
Czy to skutkiem Bolowego uderzenia, czy bardzo wysokiej tego dnia temperatury, dość, że Władek wybrał nie tę przebieralnię, którą powinien. Zespół wciąż milczący ze strachu nie śmiał zareagować, po takich przeżyciach nikt nie miał dość odwagi aby cokolwiek powiedzieć… czy ostrzec … Więc wszedł Władek prościutko do przebieralni dla Pań. Drzwi jak na nieszczęście się dość szybo za nim zamknęły, a po krótkiej już chwili rozległ się bardzo głośny soczysty PLASK oraz ostry krzyk kobiecy: „SATYR!!!” po czym z tej przebieralni wybiegł Władek, ślizgając się nieco na zakrętach, Władek z rozmierzwionymi włosami (tymi po bokach głowy), wyglądający rzeczywiście jak satyr i z widocznym wyraźnie czerwonym odciskiem pięciu palców damskiej dłoni na lewym (a może i prawym) policzku…
Zespół milczał w dalszym ciągu, choć teraz milczeć było bardzo ciężko. Każdy po prostu krztusił się od śmiechu, ale śmiać się nie wypadało.