Moje pierwsze i ostatnie z Władkiem ciche dni po pogniewaniu się
To też miało miejsce w Piotrkówku, na obozie młodszym. Co wieczór w komendzie męskiej, ulokowanej w… pokoiku kawiarnianym w dworku, w którym spały maluchy (reszta dzielnie spała na zewnątrz w namiotach) odbywała się łączna odprawa całej komendy i dziewcząt i chłopców. Więc zawsze było tam zawsze bardzo wesoło.
Któregoś dnia, „przemówiłem się z Władkiem” (zupełnie nie pamiętam o co poszło, zresztą to najmniej ważne) a Władek chcąc jednak zakończyć pojedynek słowny swoim zwycięstwem nazwał mnie, publicznie, – PAWIANEM. I dodał, żeby nie było żadnych wątpliwości, że to dlatego, bo jestem strasznie owłosiony.
Co do pawiana opinie świadków są dziś podzielone, są tacy, którzy sądzą, że chodziło jednak o orangutana. Ale większość stanowczo opowiada się za pawianem. To zresztą też nie jest aż tak ważne. Nie byłem nigdy specjalnie czuły na uwagi dotyczące mojego wyglądu a osobliwie moich wyraźnych cech atawistycznych, bowiem od dawna wiedziałem, że muszę pochodzić nie od czystej rasy człowieka z Cromagnon, ale zapewne od Neandertalczyka, którego ten kromaniończyk swego czasu niestety wykończył. Neandertal wyglądał jak neandertal i nie jego to wina, mnie to wcale nie przeszkadzało, bo każdy uczony natychmiast przyzna, że mimo „niewyględnego” wyglądu, neandertalczyk miał dużo większy mózg, większy nawet niż u człowieka współczesnego. Pewnie za dużo się tym mózgiem zastanawiał i go wtedy z nienacka kromaniończyk załatwił. Nieważne. Nazwanie mnie przez Władka pawianem w niczym mi nie ubliżyło, ale skoro już tak, to poczułem wspaniałą okazję, aby znowu coś się działo i po króciutkim namyśle postanowiłem się śmiertelnie obrazić. Władkowi też się to spodobało więc rozstaliśmy się chłodno.
Na następną naradę przyszli już wszyscy, którzy mogli, wiedzieli bowiem, że będzie fajnie. I było. Władek, który jeśli się naprawdę gniewał (o ile w ogóle było to możliwe) to gniewał się krótko i nie znosił żadnych „cichych dni”. Więc po całej naradzie, w której starannie unikaliśmy bezpośredniej komunikacji, wyciągnął swoją mocno owłosioną rękę (przyganiał kocioł garnkowi – pomyślałem ja i reszta obecnych) i powiedział krótkie i jasne „ŁAPA…”. Gdybym wówczas podał dłoń, byłoby po wszystkim i wszyscy, z Władkiem włącznie, mieli by do mnie żal, że się nie potrafię zachować. Więc dumnie odwróciłem wzrok i wysyczałem „NIE BĘDZIE ŁAPY, dobranoc”. Było dobrze! Kolejne odprawy były coraz ciekawsze a kończyły się zawsze ową łapą, której nie było. Doszło do tego, że przy Władku, członkowie komendy żegnali się ostentacyjnie w ten właśnie sposób: zewsząd słychać było tylko „łapa” i „łapa” a na koniec komentarz „aleśmy się nałapali”…
Po którymś wieczorze Władek miał dość. Zabawa zabawą, ale nie może być tak, żeby się ludzie nie lubili. Postanowił to zmienić i zrobić to chytrze a inteligentnie. Po omówieniu wszystkich spraw harcerskich, Władek, rozwalony na dwóch sąsiadujących łóżkach nie dał znaku do wyjścia tylko tak, ni z gruchy ni z Pietruchy, rozpoczął taki niby-to-do-siebie monolog. Niskim Władziannym głosem zaczął od tego, że „przeczytał bardzo interesujący artykuł niemieckich zoologów w poważnym bardzo piśmie” (wiedzieliśmy, że będzie dobrze!) i że w tym artykule było „szereg bardzo interesujących uwag” o całej masie „bardzo interesujących zwierząt”… tu Władek zrobił pauzę a my z radością czekaliśmy na więcej. „I otóż okazuje się, że takie na przykład PAWIANY, to są bardzo inteligentne zwierzęta…” (nasz śmiech z trudem tłumiony i dochodzący zewsząd). „Tah, tah… niezwykle inteligentne zwierzęta” (wyraźne parskania, kilkoro nie wyrobiło). „Pawiany reagują na wszystko niezwykle inteligentnie” – mozolnie, ale wytrwale drążył Władek. Pauza. I znowu „pawiany są, jak każde mał… ZWIERZĄTA, bardzo wygimnastykowane i jakby mogły to by wspaniale grały w siatkówkę” (tu wyraźne nawiązanie do naszych przekomarzań odnośnie mojego i Władka poziomu gry, chichot towarzystwa słyszalny już bez przeszkód). „Taaah, i jeszcze napisano tam, w tym artykule w poważnym piśmie, że pawiany jak już się gniewają, to są groźne, ale wybaczają wkrótce… ŁAPA”. „Łapa” – odpowiedziałem i podałem szybko swoją rękę, wyraźnie znacznie mniej owłosioną niż Władkowa, bo obawiałem się, że kolejnej porcji bardzo interesujących wiadomości na temat pawianów po prostu nie wytrzymam i parsknę śmiechem psując powagę pojednania.
Tak zakończyły się moje pierwsze i ostatnie ciche dni z Władkiem.